Menu Zamknij

Napisać świadectwo nie jest prostą rzeczą

Mirela: … W szkole pomaturalnej poznałam nowe, imponujące mi środowisko – bardzo wyluzowane. Szczególny wpływ na mnie i na całą grupę wywierał jeden z nauczycieli, ekscentryczny i bardzo pewny siebie, który rozpijał nas, a przy tym ośmieszał wartość małżeństwa i rodzicielstwa.

Napisać świadectwo nie jest rzeczą prostą, bo trzeba wrócić do wydarzeń, które były trudne i o których chciałoby się zapomnieć.

Pochodzę z domu, w którym ojciec dbał, abym jako młoda osoba praktykowała i chodziła na religię. Z kolei moja mama nie przykładała do tego tak dużej wagi. Moje uczestnictwo w praktykach religijnych było powierzchowne – nie przekładało się na codzienne życie. Z dłuższej perspektywy czasowej żałuję, że w wieku nastoletnim nie wstąpiłam do ruchu oazowego, który działał w mojej parafii. Niestety, środowisko to było dość zamknięte, a ja zbyt nieśmiała, aby spróbować udziału w tej grupie. Jednak zawsze trafiałam na wspaniałych księży katechetów. Mimo że nigdy nie odrzuciłam wiary i praktykowałam w niedziele i święta, moje życie coraz bardziej było niezgodne z przykazaniami. Zaniedbałam modlitwę.

Po maturze wyjechałam na wakacje w góry i tam zakochałam się w poznanym chłopaku, z którym spotykałam się kolejne dwa lata. Jeździłam do niego, do innego miasta, i z tego związku urodziła się moja córka, Emilka. Po pewnym czasie z ojcem dziecka nie chciałam już być, mimo że chłopak ten chciał się ze mną ożenić. W szkole pomaturalnej poznałam nowe, imponujące mi środowisko – bardzo wyluzowane. Szczególny wpływ na mnie i na całą grupę wywierał jeden z nauczycieli, ekscentryczny i bardzo pewny siebie, który rozpijał nas, a przy tym ośmieszał wartość małżeństwa i rodzicielstwa. Imprezowaliśmy z nim często w szkole i poza nią.

Tam poznałam kolejną osobę, z którą się związałam, ale już po urodzeniu córki. Związek ten nie przetrwał próby czasu. Matka tego chłopca, mimo że była świadoma, iż traktowaliśmy się przedmiotowo, cały czas się za mnie modliła. Czuła, że jestem życiowo zagubiona. Należała do jednego z ruchów charyzmatycznych Kościoła i modliła się za mnie modlitwą wstawienniczą. Była jakby moją pierwszą matką duchową. Choć zmarła kilka lat temu, nadal żyje w moich wspomnieniach.

Po urodzeniu córki, mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem. Sytuacja, w jakiej postawiłam moją rodzinę, była bardzo trudna. Rodzice utrzymywali mnie i nieustannie dochodziło do konfliktów na tle podejmowania decyzji dotyczących mojego dziecka. Wtedy zapragnęłam wrócić do mojego pierwszego chłopaka, ojca córki, ale on już się związał z inną osobą.

Było mi coraz ciężej na duszy i wspominałam czasy, gdy byłam osobą radosną. Zapragnęłam wtedy wrócić do Boga. Ponieważ nigdy nie przestałam uczestniczyć we Mszach świętych niedzielnych, pewnej niedzieli trafiłam do spowiedzi do kapłana, którego nauka bardzo mnie zdziwiła i zaskoczyła. Ponieważ był on duszpasterzem akademickim, a ja już wówczas studiowałam, postanowiłam umówić się z nim na rozmowę. Odbyłam spowiedź generalną i zaczęłam chodzić na spotkania formacyjne ruchu charyzmatycznego, a potem Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Zostałam zawierzona Matce Bożej. Wtedy też po raz pierwszy dowiedziałam się o grupie pań działającej przy RRN, ale odrzuciłam możliwość przystąpienia do tej wspólnoty.

Ciągle pragnęłam ludzkiej miłości i bardzo prosiłam o nią Pana Boga. Pan Bóg wysłuchał mojej prośby i podczas rekolekcji poznałam kolejnego chłopaka. Następne dwa lata były szarpaniem się pomiędzy czasem, kiedy on chciał się żenić a czasem, kiedy ja tego chciałam. W końcu odszedł, a ja przez kilka lat nie mogłam się z tym pogodzić. Mój kierownik duchowy cały czas mnie wspierał swoją posługą w tych trudnych chwilach. Z grupą z duszpasterstwa akademickiego przeżyłam piękne chwile, szczególnie podczas rekolekcji studenckich i wyjazdów wakacyjnych, na których poznawałam, czym jest duchowość wydarzeń. Doświadczyłam tam także Bożej miłości.

Widząc, że moja sytuacja życiowa się nie zmienia i czując się jakby zawieszona w próżni, postanowiłam spróbować zaproponowanej mi kiedyś drogi życia. Najpierw złożyłam przyrzeczenie czystości  na ręce kierownika duchowego i przez dwa lata należałam do grupy powołaniowej, działającej przy instytucie świeckim. Z osobami z tej grupy byłam dwukrotnie na formacji letniej. Jednak osoby te miały inne doświadczenia życiowe niż ja i oprócz jednej z nich, z którą nawiązałam bliższy kontakt, nie czułam się tam zbyt dobrze. Po długim namyśle, w lutym 2002 roku trafiłam do Wspólnoty Apostolstwa Rodzinnego.  Jako osoba wtedy najmłodsza, zostałam otoczona wielką miłością i czułością sióstr. Nagle okazało się, że mam kilkadziesiąt starszych sióstr i na dodatek wszystkie mnie dobrze rozumieją! Podczas pierwszej formacji letniej czułam wielką radość jako osoba, która po krętej i wyboistej drodze trafia do grupy kobiet o podobnej drodze życiowej. Mimo upływu 12 lat, wciąż mam poczucie, że we wspólnocie jestem u siebie i najbardziej rozumiana.

Od momentu wstąpienia do wspólnoty moje życie ustabilizowało się, mam pewność, że podążam właściwą drogą – drogą do Nieba, a moje życie nabrało wartości. Dzięki korzystaniu z Sakramentów Świętych, przede wszystkich Eucharystii i spowiedzi, nie gubię się tak, jak kiedyś. W sprawach zaś dotyczących codzienności, szczególnie wychowywania dziecka czy pracy, mogę poradzić się osoby odpowiedzialnej za grupę. Nie znaczy to, że moje życie jest łatwe i przyjemne, ponieważ ponoszę konsekwencje swoich czynów, choć Pan Bóg w swoim miłosierdziu je łagodzi. Skutki moich wyborów i lekkomyślności również spadają na moją córkę, która wychowuje się z dala od ojca. Doświadczam problemów zdrowotnych i trudności w pracy zawodowej, co jeszcze bardziej zmusza mnie do opierania się na Panu Bogu.

Nie jestem jednak sama – mam wspólnotę, która daje mocne oparcie. Nie przypuszczałam, że osoby we wspólnocie mogą być tak różne pod każdym względem i jednocześnie lubić się, a nawet kochać. Różnorodność nas ubogaca – we wspólnocie jest bezpiecznie,  radośnie i  naprawdę nie jest nudno.