Menu Zamknij

Dziękuję Bogu za wspólnotę

Monika: … Nie znalazłam w mężu zrozumienia ani dobrej woli wspólnego ratowania naszego małżeństwa… Nasze małżeństwo się rozpadło. Już od 12 lat jesteśmy w separacji… Te rekolekcje w 2008 roku były początkiem nowego myślenia…

Bardzo późno weszłam na drogę świadomego i odpowiedzialnego życia opartego na Bożej prawdzie. Miałam 45 lat i za sobą wiele poważnych decyzji podjętych w sposób niedojrzały. Ciężar ich skutków dźwigam do tej pory. Rozpoczęła się dla mnie droga do nowego życia. Był to też czas wielkiej radości z odkrywanej prawdy, budzącej się wiary – z jednej strony – ale też wielkiego przerażenia swoim dotychczas bezmyślnym życiem i konsekwencjami tego dla mnie, dla mojej rodziny. Była też bezradność, bo nie znalazłam w mężu zrozumienia ani dobrej woli wspólnego ratowania naszego małżeństwa – nieudanego dotąd, bo opartego na wzajemnych egoistycznych oczekiwaniach. Nie było też potrzebnego wsparcia ze strony rodziny i brak, opartych na prawdzie, więzi z synami. Mąż stał się moim wrogiem i zagorzałym przeciwnikiem tego wszystkiego, co dla mnie stało się ważne, święte, umiłowane. Nasze małżeństwo się rozpadło. Już od 12 lat jesteśmy w separacji.

Nastał  czas bogaty w trudne doświadczenia: choroba i śmierć rodziców, problemy z mężem (alkohol, zaburzenia psychiczne, znęcanie się i przemoc), troska o synów, zwłaszcza najmłodszego, który był wtedy uczniem szkoły średniej – a to wszystko przy aktywnej pracy zawodowej. Równolegle, już wtedy, szukałam dla siebie pomocy w odpowiedzialnym przeżywaniu swego człowieczeństwa. Dostrzegałam znaczenie i potrzebę rozwoju duchowego. Korzystałam z wszelkich możliwych formacji w miejscu zamieszkania, a potem w ośrodkach rekolekcyjnych i różnych grupach religijnych. Nadrabiałam zaległości w katechezie i zaczęłam czytać Pismo Święte.

To była długa droga. Na początku była Odnowa w Duchu Świętym, potem działanie i formacja w Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich, w tym samym czasie formacja w duchowości karmelitańskiej przy Instytucie Świeckim „Elianum” w Czernej, potem 5 lat w Neokatechumenacie, we wspólnocie w Kędzierzynie Koźlu, aż w 2008 roku znalazłam się na rekolekcjach Ruchu Rodzin Nazaretańskich w Małym Cichym. To był wyraźny przełom; pierwsze wyraźne światło na moje życie. Do tej pory zajmowałam się swoją grzesznością, i mimo że doświadczałam wiele łask i wielkie było moje pragnienie szukania Bożej drogi, to przecież wciąż tkwiłam w miejscu, pełna lęków, niepewności, bezradności. Nie rozumiałam, jak to moje wielkie pragnienie może ziścić się w moim życiu. I nagle otrzymałam inne, nowe spojrzenie na moje życie wiarą. Odnalazłam sens mojego życia.

Te rekolekcje w 2008 roku były początkiem nowego sposobu myślenia. Duże znaczenie miała wtedy dla mnie rozmowa z kierownikiem duchowym, to właśnie dzięki niej spadła jakaś zasłona i otworzyłam się na wielkie światło prawdy o moim małżeństwie, rodzinie, widziałam wyraźnie skutki moich wyborów, moje motywacje, moją kondycję człowieka, żony, matki. Wielki rachunek sumienia, ale i inne spojrzenie na przyszłość. Zdecydowane zerwanie ze złem, życie w prawdzie, budowanie relacji opartych na prawdzie. Wraz ze światłem przyszła Boża moc, dzięki której zrobiłam pierwszy krok ku nowemu.

Zerwałam chore, niszczące mnie więzi. Zapragnęłam walczyć o lepsze życie i czułam, że kierownictwo duchowe może mi być tu pomocą.  Zaczęłam więc korzystać z tego dobra. Rozpoczął się proces powolnego budowania moich relacji z Bogiem. Moje nadzieje na szybką poprawę naszych stosunków w rodzinie, na zbliżenie się do siebie, zaufanie, otwarcie na prawdę i szczerą komunikację okazały się płonne. Więcej, czułam się coraz bardziej bezradna i świadoma tego, że swoją mocą nic tu nie zdołam zmienić. Coraz bardziej zaczęłam odczuwać potrzebę przeżywania tego procesu we wspólnocie osób będących w podobnej sytuacji, czerpania z ich doświadczeń, wspólnego budowania wiary, nawracania się, by na nowo odnaleźć swoje powołanie do służby rodzinie – tak nieświadomej swojej tożsamości i celu. By też odnaleźć swoje miejsce w Kościele.

Prawdę mówiąc, to sama rozpoczęłam te poszukiwania. Przeglądałam w internecie strony ruchów, wspólnot, które miały jakiś związek z rodziną, których program byłby bliski temu, czego potrzebowałam. W tych poszukiwaniach natrafiłam też na stronę Instytutu Świeckiego Maryi Służebnicy Pańskiej i tam odnalazłam coś, co mnie od razu pociągnęło: właśnie Wspólnotę Apostolstwa Rodzinnego! Przeczytałam założenia, cele, i… już wiedziałam, że to jest dla mnie. Więc do dzieła! Pan Bóg sam chciał przyjść mi z pomocą i pokazał mi też właściwą drogę, jaką powinnam była pójść. Stało się to na spotkaniu z kierownikiem duchowym – to właśnie on sam wskazał mi na możliwość pogłębionej formacji, która może być pomocą w mojej sytuacji. Nie mówił o szczegółach, a jedynie dał mi telefon do osoby, która jest posługującą w rejonie śląskim. Czy trzeba mówić dalej? Jak po rozmowie z główną odpowiedzialną Wspólnoty, okazało się, że… jestem „w domu”, że otwierają się przede mną drzwi, które wcześniej próbowałam sama wyważyć? Potem było jeszcze spotkanie, rozmowa, mój zapał, serdeczne przyjęcie i niezapomniana pierwsza formacja w 2010 roku w Grochowej, k. Warszawy.

Czym dla mnie jest Wspólnota Apostolstwa Rodzinnego

Gdybym miała odpowiedzieć jednym zdaniem, to powiedziałabym, że jest środowiskiem mojego wzrastania w wierze. Dla mnie to oznacza, że jest środowiskiem wzrastania także w człowieczeństwie, w budowaniu relacji, w uczeniu się świadomego i odpowiedzialnego życia.

Moja historia jest częścią mojego życia i nie wymażę z niej tego, co było złe. Chciałabym jednak wobec tego wszystkiego, co jest skutkiem, konsekwencją tamtego życia bez Boga, stanąć już jako „nowe stworzenie”, przyobleczona w światło i moc Chrystusa. Zgodzić się z tym, co jest prawdą o mnie, o moim życiu; przyjąć to i uczyć się postawy miłości, która pragnie dobra. W tym właśnie upatruję pomocy WAR. Oczywiście, na każdym etapie mojej drogi to oddziaływanie przybiera różne znaczenie i wyraża się w różny sposób – odpowiednio do mojej gotowości do przyjęcia prawdy i Bożego uzdrawiającego działania.

Miejsce, w którym czuję się bezpiecznie   

Na początku znalazłam tam odpowiedź na moje najgłębsze potrzeby akceptacji, życzliwości, radości bycia razem, wspólnego dążenia, poczucia bezpieczeństwa i jedności. Z czasem okazało się, że swoje nadzieje pokładam – nie przede wszystkim w Bogu – ale w siostrach, także słabych i niedoskonałych w miłowaniu. Przeżyłam ból rozczarowania swymi iluzjami, ale zostało to oczyszczone, przynajmniej nie ma to już takiego znaczenia. Teraz czuję się bardziej wolna i mogę cieszyć się „byciem razem”, przeżywać radość poznawania bogactwa innych, czerpać z tego i uczyć się dzielić „swoim”, radować się wspólnym wznoszeniem serc ku Bogu.

Muszę też powiedzieć, że w tej Wspólnocie odnajduję to, czego brakowało mi w moim rodzinnym domu: doświadczam ciepła, zrozumienia, bliskości. To tak jakby Pan Bóg chciał wynagrodzić mi tamten brak.

We wspólnocie doświadczam znaczenia jedności

Poznałam znaczenie jedności i to wtedy, kiedy przyszło mi przeżyć doświadczenie jej utraty. Było to w okresie, kiedy czułam rosnące zaufanie do Wspólnoty, byłam ośmielona i zachęcona otwarciem sióstr na mnie, ich bliskością. Bardzo chciałam otworzyć się na miłość Bożą w darze tej Wspólnoty. Na spotkaniu wspólnotowym podczas jednych z rekolekcji zapragnęłam podzielić się swoimi trudnościami, tym, co przeżywam wewnętrznie: moją nieumiejętnością pokochania siebie, zatroszczenia się o siebie, zawalczenia o swoje dobro, o swoją duszę, o swoją godność i przyznać się, że przeradza się to u mnie w nieufność, zamknięcie, i jest to moim wielkim problemem i cierpieniem. Chciałam też powiedzieć o nadziei, jaką otworzyła przede mną perspektywa Wspólnoty.

Nie poszłam jednak za pierwszym impulsem, może chciałam sobie jakoś lepiej ułożyć swoją wypowiedź, i w tę moją zwłokę weszła siostra, która mówiła o swojej konkretnej, dramatycznej, porażającej sytuacji. Po tym wszystkim nagle moje problemy, tak przecież ważne dla mnie wcześniej, straciły na znaczeniu, zaczęły mi się wydawać takie nadmuchane, nierealne, że po prostu, wstydziłam się już o tym mówić. Ja sama wydałam się sobie taka zasklepiona w sobie, zajęta sobą, a to, o czym chciałam mówić, czymś wstydliwym, obnażającym moją małość. Nie zabrałam głosu i to był koniec tej pięknej harmonii. Tak wyraźnie czułam wtedy, że już nie ma tej jedności, jaka była między mną a Wspólnotą.

Wspólnota pomaga mi odkrywać prawdę o sobie

To doświadczenie pokazało mi ważną prawdę o mnie. O moim ciągłym wycofywaniu się, nieumiejętności uznania wartości swojego życia, ważności swoich spraw, o życiu w poczuciu gorszości, a jednocześnie pokrzywdzenia, odrzucenia. O ciągłym rozdrapywaniu ran, by swoim cierpieniem uzasadnić niedojrzałość, by zwolnić się z odpowiedzialności za swoje życie. Może nie od razu to zrozumiałam, może trzeba było kolejnych podobnych prób, ale zobaczyłam, że ja ten schemat wciąż powtarzam w życiu, i że na tym nie mogę budować nowego życia. Pomogła mi w tym Wspólnota.

Innym razem obnażony został mój perfekcjonizm. Zobaczyłam, że kiedy zaskakuje mnie sytuacja i mam wykonać jakieś zadanie, najczęściej proste, ale gdy mam mały zapas czasu i brakuje mi możliwości skorzystania z pomocy, wtedy wpadam w panikę, ogarnia mnie napięcie, paraliż myślowy. Brak mi prostoty, pokory w tym, co robię. Wszystko musi być doskonałe, dopracowane, przemyślane; we wszystkim szukam siebie. Myślę, że nie zidentyfikowałabym tego tak wyraźnie i szybko, nie umiałabym sama przyznać się do tego. Sama przed sobą wypierałam się tej prawdy. Odkrycie jej zawdzięczam byciu we Wspólnocie.

Tutaj musiałam pogodzić się z „inną prawdą” o mojej doskonałości. Nie wchodząc w szczegóły, chcę zwrócić uwagę na dwa doświadczenia, które zawdzięczam szczególnie formacjom. Po pierwsze: ja i drugi człowiek, a konkretnie – moja zdolność do służenia sobą, obdarzenia drugiego uwagą, dostrzeżenia jego potrzeb, troski o jego dobro. Pryska iluzja o tym, jak jestem dobra i zdolna do miłości bliźniego. Po drugie: ja i moje „zasoby” (moja wielkość). Tak, tu pada wszystko, w czym upatrywałam swoje znaczenie, swoją „ważność”, na czym próbowałam budować swoja pozycję we Wspólnocie – według wzoru „tego świata”.

Wchodzę w inną rzeczywistość, w której rządzą prawa Ewangelii.

Wspólnota pomaga mi przyjąć prawdę

Te przykłady to tylko mała wiązka tego światła, w którym się znalazłam i przed którym nie da się ukryć niczego. Są to dobrodziejstwa rekolekcji, a najbardziej formacji, która obnaża moją biedę, moją małość, uciekanie w iluzje. Wiem, że początkiem nawrócenia jest przyjęcie prawdy o sobie, dlatego tak podkreślam rolę Wspólnoty w obnażaniu tej prawdy. Ale prawdziwe dobrodziejstwo Wspólnoty jest w tym, że pomaga ona tę prawdę przyjąć: daje odpowiednie pomoce – Eucharystia, obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, sakrament pokuty, pomoc kapłana i odpowiedzialnych. Dokonuje się to w środowisku także słabych osób, ale zmierzających do wspólnego wzrastania, wzajemnie siebie budujących, wspierających, podnoszących, także i ubogacających swoim doświadczeniem, postawą, wiarą. Tak więc Wspólnota jest środowiskiem, w którym otwieram się na prawdę o sobie i uczę się ją przyjmować.

We Wspólnocie dojrzewa moja wiara. Wspólnota mnie wspiera

Uczestnictwo we wspólnotowych spotkaniach, wspólne celebrowanie Eucharystii, przygotowywanie liturgii, wspólne modlitwy – to wielki dar, ale też doświadczenie o prawdzie mojej wiary. O potrzebie pokory, cierpliwości, uczenia się ufności i wiernego trwania. Tu jest nieoceniona rola Wspólnoty!

Ile razy byłam bliska zniechęcenia, zwątpienia w sens moich wysiłków, także w sens uczestnictwa we Wspólnocie, nawet wyliczałam, z jakimi to wiąże się ciężarami: utrudzenie wyjazdami, duchowe i fizyczne obciążenie; pojawiały się też pokusy kalkulowania, liczenia kosztów – i co z tego mam? Niezadowolenie z siebie, poczucie beznadziei – to przecież niemożliwe, żebym wyplątała się z takiego uwikłania; nic już ze mnie nie będzie! I właśnie wtedy telefon albo SMS od siostry z prośbą o modlitwę czy zwykłe pozdrowienie lub też zaproszenie na spotkanie – i wszystkie wątpliwości gdzieś się ulatniają; już się znowu chce być na tej drodze i trudzić się, bo nie jestem w tym sama. Nie wyobrażam sobie, jak mogłabym wytrwać bez wsparcia wspólnoty.

Albo gdy przychodzi trudne doświadczenie: choroba, problemy osobiste czy w rodzinie, właśnie wtedy najbardziej czuje się obecność sióstr: tę rzeczywistą, duchową, także poprzez wsparcie modlitewne. Łatwiej wtedy przejść przez trudne doświadczenie, przyjąć je jako dar Bożej troski i miłości. Ja sama nie zawsze potrafię zwracać się z prośbą o modlitwę, gdy czuję się w jakiś sposób zagrożona.  Jednak gdy otrzymuję od któreś z sióstr taką pełną wiary i ufności prośbę, czuję się tym poruszona, umocniona w wierze i jest mi bliska ta, która się do mnie zwraca. Jest między nami duchowa więź.

Wspólnota w moim nawracaniu się jest mi pomocą

Wspólnota ma dla mnie konkretną propozycję i daje mi wszelką pomoc. Wskazuje mi drogę, która doprowadzi mnie do celu, do którego pragnę zmierzać, ale którego nigdy bym sama nie osiągnęła. Wielkim darem Wspólnoty jest Statut. Nie doceniałam tego, nawet nie wczytywałam się dokładnie w jego treść, poprzestając na powierzchownym zaznajomieniu. Na letniej formacji odkryłam jego wielką wartość. Jest jak przewodnik wskazujący drogę i sposób poruszania się. Nie wolno tego lekceważyć. Na tej drodze ludzka intuicja i najlepsze umiejętności zawodzą – trzeba się zdać na Bożą mądrość, być posłusznym tym, którym Bóg swą mądrość objawił. Wspólnota jest jak matka, która nie pozwala się zagubić, pomaga, pociesza, podnosi, umacnia, upomni, a jak trzeba, to i przytuli.

Na koniec podzielę się jeszcze refleksją, która pojawiła się jako odpowiedź na pytanie, które sama sobie zadałam: Czy moje oczekiwania – to czego spodziewałam się po moim uczestnictwie we Wspólnocie – się potwierdziły?

Otóż moim wielkim błędem było myślenie, że będę mogła się tam czymś wykazać, że włączę się w jakieś dobre działanie dla innych, dla rodzin – z takim potencjałem, jaki mam, chociażby modlitwą. Okazuje się zupełnie coś innego: nieustannie i wciąż odkrywam swoje słabości i swoją niezdolność do czynienia jakiegokolwiek dobra – własnymi siłami. Kolejnym błędem była nadzieja na szybką zmianę w moim życiu. Jestem wciąż u początku długiego procesu nawracania się, choć już nie całkiem taka sama. Odpowiadając więc na to pytanie, które sobie zadałam, muszę powiedzieć, że moje doświadczenie Wspólnoty przerasta to pierwotne oczekiwanie i wyobrażenie.

Dziękuję Bogu za Wspólnotę i za wszystkie siostry, szczególnie za te, które w sposób aktywny angażują się w to dzieło poprzez pełnienie różnych funkcji wraz z główną Odpowiedzialną.

Monika